Czytam teraz Sława i fortuna. Listy Stanisława Lema do Michaela Kandla 1972–1987.

Uderza mnie kilka rzeczy.

Jak lekko Lem porusza się w języku. Jak każde słowo ma ogromny ciężar. Jak bawi się słowotwórstwem, a jednocześnie wszystko brzmi naturalnie, jakby polszczyzna od zawsze tak wyglądała.

I z jaką szczegółowością omawia z Kandlem każde zagadnienie. Pojedyncze zdania, niuanse znaczeń, rytm, rejestr, skojarzenia. To nie są “komentarze do tłumacza”. To są często mikro wykłady o języku, literaturze i filozofii wciśnięte w listy.

Przy tym wszystkim bardzo widzę, jak bardzo tacy ludzie różnią się od ludzi zwyczajnych. Inni autorzy po prostu piszą. Lem rozkłada język na części pierwsze, przebudowuje go i składa z powrotem tak, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.

Lem miał gigantyczne “ego zawodowe” i niesamowitą samoświadomość swoich możliwości, plus charakter trudny i kanciasty.

Coraz wyraźniej widzę też jego charakter (ale nigdy się pewnie nie spodziewał, że te listy będą upublicznione)

  • ogromne przekonanie o własnej racji
  • bardzo ostre opinie o innych pisarzach i o science fiction w ogóle
  • drobiazgowe instruowanie Kandla, jak ma tłumaczyć, co jest dobre, a co złe
  • sporo pisania o sukcesie, rynku, wydawcach, przekładach za granicą

3 prawa Lema

  • Nikt niczego nie czyta.
  • Jeśli czyta, to nic nie rozumie.
  • Jeśli rozumie, to nic nie pamięta.

27⁝ Books